Spanie w miejskiej toalecie to nieco uboższa wersja "all inclusive": pokój w kabinie, bieżąca ciepła woda, mydło, ręczniki papierowe - wszystko to za jedyne 20 pensów. Z tej opcji korzystają już Polacy, którzy przyjechali na Wyspy "za pracą".
Szokujący artykuł o dzikich lokatorach miejskich szaletów można znaleźć na stronach "The London Paper". O koczowanie w toaletach podejrzewani są Polacy, którzy pracują na budowie, szukają pracy lub ją właśnie stracili. W większości są to niewykształceni ludzie, którzy nie znają języka angielskiego i mają ogromne problemy ze znalezieniem pracy lub te osoby, którym skradziono dokumenty i ostatni zarobiony grosz.
Zadbane ubikacje są atrakcyjnym łupem dla ubogich przyjezdnych. Największe walki toczą się o kabiny dla niepełnosprawnych - są przestronne, często wyposażone w umywalkę - czytamy w gazecie.
Z tak nietypowego noclegu korzystają młodzi ludzie, którzy o zmierzchu zjawiają się pod miejską toaletą ze śpiworem i plecakiem. Ubikację traktują jak własny kąt - wchodzą do środka w ubraniach, w których pracują na budowie. Zakurzeni i brudni okupują miejskie toalety.
Inwestycja w nocleg, nawet w najtańszym pensjonacie wypełnionym po brzegi, jest dalece mniej opłacalna niż przespanie się na podłodze ubikacji za piątą część funta. Ta nowoczesna wersja bed&breakfast, tylko że w wersji bez wyżywienia staje się coraz bardziej popularna wśród polskich "dorobkiewiczów", którzy za ostatni grosz wyruszyli na podbój Zachodu - pisze "The London Paper".
Źródło: interia.pl – 4.05.2007 r.
|